„Akcja pod Kłomnicami” – artykuł z 1958 roku

W czasopiśmie „Za Wolość i Lud” nr 1 (118) z 1958 roku, na stronie 14 znalazł się artykuł pt. „Akcja pod Kłomnicami”. Jego autorem jest Bolesław Hanicz-Boruta. Postanowiłem artykuł przedrukować, nie ingerując w treść. Zapewne krytyczna analiza artykułu oraz porównanie go z innymi źródłami mogłaby zweryfikować informacje tu zawarte.

Przedwiośnie 1944 r. jak na złość było zimne. Zawieje śnieżne, odwilże, przymrozki, deszcze i ślizgawice, wichury i mgły – wszystko to sprawiało, że życie w lesie było ciężkie i dokuczliwe.

Nasz batalion AL im. gen. Bema po licznych walkach i gonitwach, częstych zmianach miejsca postoju na terenie powiatu radomszczańskiego – ulokował się wreszcie w rejonie lasów Borowskich, w rejonie wsi Borowa, w świeżych, dobrze urządzonych i ciepłych ziemiankach, pełnych zapachu żywicy i igliwia sosnowego. Ziemianki leżały ukryte w ciemnych, gęstych zagajnikach o bujnym podszyciu.

W odległości niespełna trzech kilometrów na zachód od naszych ziemianek, w tychże lasach rozlokował się już od paru miesięcy dobrze zagospodarowany oddział „Brzeszczota” my, alowcy, żyliśmy w przyjaznych i bardzo serdecznych stosunkach żołnierskich, czego wyrazem były nasze liczne, wspólne akcje przeciwko Niemcom i nasza wspólna, ścisła między naszymi oddziałami współpraca wojskowa. Był to bowiem okres na szeroką skalę zakrojonych – z naszej strony – sabotaży i dywersji, wymierzonych głównie przeciw transportowi i łączności nieprzyjaciela.

W początkach marca postanowiliśmy wysadzić w miejscowości Kłomnice wojskowy pociąg niemiecki, zdążający na front wschodni, linią kolejową Radomsko-Częstochowa. Dywersja ta miała dwa zasadnicze cele. Po pierwsze, dążyliśmy do zniszczenia żywej siły wroga, taboru kolejowego i sprzętu wojskowego; po drugie, pragnęliśmy spowodować jak najdłuższą przerwę w ruchu pociągów zdążających na front wschodni. Wybranie odpowiedniego odcinka kolejowego w znacznej mierze decydowało o powodzeniu i skuteczności zamierzonej akcji sabotażowej (głębokie wykopy, spadek linii kolejowej itd.). Jakkolwiek była u nas dostateczna ilość ludzi, od „Brzeszczota” przyszło dziesięciu żołnierzy, ponieważ umówiliśmy się, że wszystkie akcje będziemy organizować wspólnie. Pociąg miał być wykolejony przez rozkręcenie szyn.

Odległość z lasów Borowskich do Kłomnic wynosiła 17 kilometrów. O zmroku 9 marca 1944 roku wyruszyliśmy w drogę w sile 50 ludzi. Na dworze szalała śnieżyca. Noc była ciemna, śnieg zmieszany z deszczem bił nas boleśnie po twarzy. Szliśmy gęsiego, noga za nogą, starając się nie zostawiać po sobie większych śladów. Droga była bardzo ciężka, biegła przeważnie wśród błotnistych pól i rozmokłych łąk. Nogi ślizgały się w mokrym, wodnistym śniegu. Po trzech godzinach uciążliwego marszu byliśmy tak zmęczeni, że słanialiśmy się na nogach.

Około godziny 21 dobrnęliśmy pod Kłomnice. Z daleka wśród kurzawy majaczył na tle białej płaszczyzny terenu – ciemny, tajemniczy las, który osiągnęliśmy z wielkim wysiłkiem. Tu było znacznie lepiej. Zarządziłem krótki odpoczynek, wyznaczyłem ludzi na ubezpieczenie odcinka toru kolejowego oraz specjalną grupę do rozkręcania szyn. Dwudziestu ludzi zatrzymałem przy sobie, czuwając nad całością akcji. Oddział uzbrojony był w dwa erkaemy, automaty i karabiny. Niektórzy posiadali także granaty i broń krótką.

Niespełna sto metrów przed nami, oświetlony mdłym światłem latarki sterczał w ciemnościach blok kolejowy – posterunek bezpieczeństwa ruchu. Dookoła nie było widać żywej duszy. Śruby z zardzewiałymi gwintami obracały się bez rezultatu. Szczególnie niepomyślnie szła robota na stykach. Stare nakrętki nie chciały puścić. Po długich męczących wysiłkach udało się nam rozkręcić jedną szynę. Odchyliliśmy ją w bok i dobrze zaklinowali śrubami. Na linii kolejowej panował wyjątkowy spokój. Co prawda o tej porze, między godziną 21 a 2 w nocy rozkład jazdy nie przewidywał pociągów osobowych, ale nie było też i pociągów towarowych.

Czujni i gotowi do walki oczekiwaliśmy z wielką niecierpliwością przyjścia pociągu, chcąc naocznie zobaczyć skutki katastrofy, wybić lub opanować załogę wojskową pociągu i zabrać broń. Na kolei jednak w dalszym ciągu panował spokój. Wydeptane przez nas ślady na śniegu miały Niemcom wskazać, że sabotażu dokonali partyzanci, a nie ludność cywilna.

Dochodziła godzina pierwsza. Daleko na szlaku od strony Częstochowy dało się słyszeć ciężkie sapanie lokomotywy. Czekaliśmy na wypadki z zapartym oddechem. Ogarniał nas wszystkich jakiś dziwny, nieokreślony niepokój, serca waliły mocno w piersiach.

Za Wyczerpami pociąg jechał szybko z góry. Na semaforze wjazdowym i wyjazdowym błysnęły zielone światła. Droga była wolna. Moment katastrofy zbliżał się z błyskawiczną szybkością. Głuche i coraz silniejsze łomotanie ciężkiego pociągu towarowego odbijało się głośnym echem po lesie…

Nagle buchnęły szerokie słupy światła i na moment oświetliły tory. Lokomotywa i długi wąż wagonów runął w szalonym pędzie w otchłań śmierci. Szum i głuchy, przerażający łoskot zamienił się w nieustanny grzmot, ryk, wybuchy. Chłopcy z radością krzyczeli, śmiali się, skakali, wymachiwali rękami i czapkami, a tymczasem rozbijały się, łamały i trzaskały wagony zasypując złomem głęboki wykop linii kolejowej.

Raptem wszystko ucichło. W wykopie utworzył się ogromny zator sięgający wysokości paru metrów. Drzewo wagonów i ładunek pomieszało się w jedno wielkie rumowisko. W zwaliskach rozlegały się słabe jęki konających żołnierzy niemieckich z konwoju. Zniszczonych zostało trzydzieści wagonów i lokomotywa. Pociąg naładowany był aluminium przeznaczonym do budowy samolotów.

Z rana 10 marca Niemcy zmobilizowali setki robotników kolejowych z odcinków drogowych na przestrzeni od Piotrkowa do Częstochowy. Z wielkim trudem udało się im uruchomić po 48 godzinach zaledwie jeden tor. Jeszcze po wyzwoleniu, przejeżdżający na tym odcinku ludzie obserwowali szczątki wagonów, koła i inne części z tego pociągu, walające się przy torze kolejowym na miejscu katastrofy marcowej.

O świcie, zmęczeni i wyczerpani, przybyliśmy na miejsce postoju, ale zasłużonego wypoczynku, niestety, nie zaznaliśmy, gdyż Niemcy zmobilizowali ogromne siły żandarmów i własowców, aby wytropić nasze siedziby. Meldunki z terenu nadchodzące do nas tego dnia wskazywały, że hitlerowcy nie wywierali zemsty na cywilnej ludności, ponieważ byli przekonani, że sabotażu dokonały oddziały leśne.

O świcie 11 marca hitlerowcy otoczyli lasy Borowskie w zamiarze likwidacji naszych oddziałów. Batalion po uciążliwych walkach wycofał się w lasy Kotfińskie. Po stronie nieprzyjaciela straty wynosiły: dwudziestu zabitych i kilkunastu rannych. Nasze straty wyniosły: pięciu zabitych i dwu rannych.

720 razy oglądano od początku 1 razy oglądano dzisiaj