„Ktokolwiek by wiedział…” artykuł o poszukiwaniach żydowskiego dziecka

Historię Nathana Jana Nesta opisywałem już na łamach bloga. Nest był Polakiem żydowskiego pochodzenia. Razem ze swoją żoną przeżył Zagładę. W trakcie wojny żona Pola urodziła dziecko, które Nestowie oddali na przechowanie do niejakiej Wiśniewskiej w Radomsku. Po wojnie okazało się, że śladu po dziecku nie ma… Poniższy artykuł pochodzi z „Gazety Częstochowskiej”, nr 17 z 1960 r., s. 9. Rozszerza on informacje, które zawarłem jakiś czas temu w wyżej wymienionym wpisie.

Artykuł z Gazety Częstochowskiej, nr 17 z 1960 r., s. 9

Ktokolwiek by wiedział…

TA PEŁNA TRAGICZNEJ WYMOWY HISTORIA WYDARZYŁA SIĘ KILKANAŚCIE LAT TEMU W MROCZNYCH DNIACH HITLEROWSKIEJ OKUPACJI. DOKŁADNIE 17 LAT TEMU, W RADOMSKU. JAKBY NA IRONIĘ POCZĄTKIEM TEJ TRAGEDII SĄ NARODZINY DZIECKA – MOMENT W ŻYCIU LUDZKIM, W ZYCIU RODZINY CHYBA NAJWYŻSZEJ RANGI. GŁÓWNYM SPRAWCĄ TEGO DRAMATU LUDZKIEGO, PODOBNIE JAK MILIONÓW INNYCH NIESZCZĘŚĆ, SĄ: WOJNA I FASZYZM, DWA POJĘCIA, JAK WYKAZAŁA HISTORIA – NIEROZERWALNIE ZE SOBĄ ZWIĄZANE, OZNACZAJĄCE TAKŻE ŚMIERĆ, BARBARZYŃSTWO, PODŁOŚĆ I OKRUCIEŃSTWO.

Historia zdarzyła się 17 lat temu i jej treść, wymowę zatarły najpierw niespokojne dni okupacji, a potem czas. Odżyła na moment w pierwszych dniach po wyzwoleniu, ale tylko w kręgu niewielu osób i na skutek pewnych okoliczności, o których powiemy dalej, nie dotarła do ogółu. W roku ubiegłym stała się głośną na nowo, opowiedziana ustami wielu osób w różny sposób z nią związanych. Zajęli się nią ludzie prawa. W prokuratorskiej tece gromadziły się zeznania, dokumenty, polecenia, służbowe notatki. I choć w różnych relacjach przebieg tej historii ma różne warianty, sedno sprawy pozostało niezmienione. Mówimy „zajęli się nią ludzie prawa”. To mało. Do olbrzymiego, mrówczego trudu włożyli w czynności, związane z poszukiwaniem najdrobniejszych szczegółów, wiele serca. Nie pomijali najdrobniejszych, zdawało by się, spraw i faktów.
Ale prawo jest prawem. Działa w ściśle określonych kierunkach, według ściśle ustalonych prawideł. Nie może zapuszczać się w gąszcz przypuszczeń, nie objętych artykułami kodeksu, leżących już w sferze społecznych dociekań i sferze pojęć moralnych. Ale i tej nie wolno pozostawić nie zbadanej…
Historia zdarzyła się siedemnaście lat temu, ale jej finał jeszcze nie nastąpił. Bezpośrednim jej sprawcą jest człowiek. Ale on nie powiedział swego ostatniego słowa…
… Lotnisko w Nowym Yorku. Lot nad burzliwym Atlantykiem. Potem znów lotnisko w mglistej Anglii i wreszcie Warszawa. Jeden z pasażerów tej gigantycznej podróży jeszcze nie zakończył swej wędrówki. Jej kres – to Radomsko. Mogliście go spotkać tego wiosennego dnia, 1959 roku, jak wolno, z pobladłą twarzą, przemierzał ulice tego miasta. Jak zatrzymywał się dłużej przed niektórymi domami. Jak potem nabrzmiałym od bólu głosem opowiadał po raz niewiadomo który o swej największej tragedii w gronie kilku osób w małej podradomskiej wiosce Kocierzowy. Potem można go było spotkać w budynku radomszczańskiej prokuratury, kiedy podobnie jak kilkanaście lat temu, powtórzył znów wstrząsającą tragedię…

Początek 1943 roku zapisał się jako jeden z najkrwawszych okresów w historii radomszczańskich Żydów. Hitlerowcy przystąpili do likwidacji ghetta. Słowa ludzkie, pojęcia, są zbyt ubogie, aby oddać w pełni obraz tamtych chwil… Ustawiano ich rzędami. O mury domów odbijały się wielokrotnym echem spazmatyczne krzyki matek, którym odbierano dzieci. Wozy wyładowane Żydami skazanymi na zagładę krążyły nieustannie między ghettem a cmentarzem. Salwy zwalały w przygotowane doły setki ludzi. Zabijano z sadyzmem nawet niemowlęta.

” … Po wkroczeniu hitlerowskich zbirów wygnano nas do ghetta. Zaczęły się akcje, gnębienie i morderstwa. Potem otoczono ghetto. Cudem z żoną umknęliśmy z tego piekła. Zaczęła się wędrówka. Kobieta na wsi, która nas przyjęła i uratowała była dla nas matką i pozostanie nią do końca życia”, – pisze w swych listach Natan Nest.

Zygmunt M. mieszkał kiedyś razem w jednym podwórku z Nestami. Pewnego dnia Nest zjawił się u M. i oznajmił, że jego żona, Pola, jest w ciąży i lada dzień spodziewa się rozwiązania.
– Uciekamy, panie M. – powiedział pobladły Nest. Muszę za wszelką cenę ratować Polę i dziecko… Mam tylko do pana prośbę. Niech pan jakoś przeprowadzi nas do bezpiecznego miejsca, żebyśmy mogli się wydostać z miasta…
Tego wieczoru Nestowie przemierzyli drogę z Radomska do Kocierzowów… Potem znaleźli się we Fryszerce.
Właścicielka tamtejszego majątku nie rozmawiała długo z Nestem.
– Mówi pan, panie Nest, że chce się pan ukryć. Że pańska żona spodziewa się dziecka… – Proszę bardzo, panie Nest, jeżeli ma pan złoto, wszystko jakoś załatwimy…
Ale Nestowie nie mieli złota. Mieli tylko iskrę nadziei, że uda im się wyrwać śmierci. Że nie zabiją ich, zanim urodzi się dziecko. Wtedy losem żydowskiego małżeństwa zajęła się prosta, wiejska kobieta, którą Nest nazywać będzie do śmierci matką. Józefa Straszewska służyła we dworze w Fryszerce. To ona okazała się cichą bohaterką. U siebie, w maleńkim pokoiku, znajdującym się na uboczu zabudowań majątkowych ukryła Nestów. Dziś ten fakt wydaje się bardzo prosty. Ale wtedy…
– Tylko ja mogłam to zrobić – mówi Straszewska. – Do mojego pomieszczenia nikt specjalnie nie zaglądał. Czy się bałam? To nie był tylko strach. To była sprawa życia i śmierci moich dzieci, moich najbliższych, gdyby hitlerowcy wykryli Nestów. Ratowałam ludzi, którzy wyrwali się z rąk oprawców…

Natan Nest pisze:

” … Żona moja była w ciąży. Byłem zmuszony wyść z ukrycia w poszukiwaniu akuszerki. Skierowano mnie do pani Wiśniewskiej w Radomsku…”
… S. jechał rowerem. Było już pod wieczór, kiedy na szosie, w okolicy Kletni, napotkał samotnie idącą w kierunku Radomska kobietę. Przystanął. Po kilku słowach powiedziała mu, że idzie do położnej urodzić dziecko. S. zabrał ją na ramę roweru i podwiózł do miasta, na róg ulicy Kościuszki i Narutowicza…

Nestowa urodziła po kilku dniach, w domu położnej Wiśniewskiej, syna. Potem przybył po nią Nest. Po nią i po dziecko. Mieli zamiar przenieść je do miejsca ukrycia.

„… Dziś trudno mi powiedzieć jak to się stało, że nie chwycili nas hitlerowcy. Przecież od Radomska do Fryszerki to kawał drogi. Nie mógłbym powiedzieć, co wtedy czułem. Tyle lat minęło. Ale to było przecież nasze pierwsze dziecko. To wszystko robiliśmy dla niego. Ryzyko? Nie, to były chwile, których pełnej treści nie można podać. Chcieliśmy zabrać dziecko od Wiśniewskiej, bo w tym samym czasie córka Straszewskiej urodziła również dziecko. Po krótkiej naradzie powiedzieli, żeby przynieść naszego syna. Mieli zameldować, że córka Straszewskiej urodziła bliźnięta. Ale pani Wiśniewska nalegała, żeby tego nie robić. Mówiła „zostawcie dziecko u mnie. Starajcie się sami jakoś ukryć. Znałam przecież Waszych rodziców. Skończy się wojna, zapłacicie za pobyt dziecka i odbierzecie je sobie…”.

Dni, potworne, długie, męczące aż do szaleństwa. Pory roku poznawane tylko ukradkiem przez okno. Małe łóżko w ciasnej izdebce, które stało się w te koszmarne tygodnie i miesiące jedynym poza ludźmi opiekunem. Dni liczone trwożnym oczekiwaniem momentu, kiedy drzwi rozlecą się pod razami kolb i rozlegnie się warkot obcej mowy. Udręka nie do zniesienia, która w pewnych chwilach podsuwała myśl, żeby wyjść i skończyć z wszystkim, żeby choć na chwilę zobaczyć świat, ludzi, słońce. Ale wtedy przed oczyma stawał obraz kruchego maleństwa, które zostało samo opuszczone i bezradne. I te chwile, wypełnione myślą o dziecku, były dawkami życia, siłą przetrwania, wszystkim…

Nadszedł rok 1945…

” … I znów nie umiem oddać nastroju tamtych dni, dni wolności, w roku 1945. To było zbyt wielkie przeżycie. Oślepiło nas… Udaliśmy się zaraz do pani Wiśniewskiej. Cieszyła się nami, że żyjemy, że przetrwaliśmy. Kiedy zapytaliśmy o dziecko, powiedziała nam, że żyje, że jest na wsi pod Radomskiem. – ładny chłopczyk – mówiła – biega już, śmieje się, widziałam go dwa tygodnie temu. Płakaliśmy z żoną. To było przed wieczorem. Ponieważ wolno było chodzić tylko do 20-ej, Wiśniewska powiedziała: – Przyjdźcie jutro. Pójdziemy po dziecko. To były słowa, które nam zostały w uszach po dziś…”.

Ale następna wizyta nie przyniosła rezultatu. Ani wiele dalszych. Wiśniewska wymawiała się różnymi powodami i zwlekała z pójściem po dziecko. Mijały tygodnie. Nestów ogarniała coraz większa rozpacz. Przeczuwali jakąś tragedię, choć bali się o niej głośno mówić. Oszukiwali się wzajemnie, łudzili, jak ludzie, którzy mimo iż wiedzą, że za chwilę skończą życie, nie chcą tracić w ostatniej chwili jego uroków. Po kilku tygodniach Wiśniewska nagle zmieniła wersję. Oświadczyła, że wysłała dziecko Nestów do Warszawy. Tam zginęło ono w czasie bombardowania. Potem drzwi mieszkania Wiśniewskiej nie otworzyły się już przed Nestami…

” … To było w kwietniu. Byliśmy bliscy obłędu. Zameldowałem o tym wszystkim władzom śledczym. Byliśmy razem z Wiśniewską na przesłuchaniu. Kręciła. Kłamała. Ale potem przyznała się. Powiedziała, że dała dziecko kobiecie ze wsi, która do niej nosiła mleko. Potem mówiła, że jest chora, żeby ją puścić z przesłuchania do domu. Kazała mi przyjść za dwa dni. W poniedziałek…”.

Nest poszedł. Wtedy Wiśniewska oświadczyła mu wprost.
– Ja się tam niczego nie boję. Jak mnie wsadzą, to mnie wsadzą.
W tym samym czasie Nestowie zaczęli otrzymywać anonimy, w których zawarte były niedwuznaczne groźby. Nadchodziło ich coraz więcej. Coraz groźniejszych. Trudno było ustalić autora. Wreszcie Nest domyślił się, kto nim jest. Spotkał go kiedyś teść Wiśniewskiej, K. i powiedział otwarcie:
-Panie Nest, chce pan być dobrym obywatelem? To siedź pan spokojnie…
A kiedy, mimo tych pogróżek, Nest nie ustawał w poszukiwaniu dziecka, K. oświadczył mu pewnego dnia, że go zabije…
W 1945 roku Nestowie opuścili Polskę i udali się do Stanów Zjednoczonych. Mijały lata…

Rok 1959. Wiosna. Samolot „Sabeny” przenosi Nesta do mglistego Londynu, a potem na warszawskie Okęcie. Z kolei Radomsko…
… Możecie spotkać starszego mężczyznę o pobladłej, zszarzałej twarzy jak przemierza z pochyloną głową ulice Radomska, jak przystaje przed niektórymi domami. Możecie go spotkać w podradomszczańskiej miejscowości, w gronie ludzi, którzy narażając siebie i swoich najbliższych uratowali mu życie i jego żony. Spotkać go możecie wiosną 1959 roku w podradomszczańskiej miejscowości B. Potem w budynku radomszczańskiej prokuratury…
Zeznanie Nesta, identyczne z tym, jakie złożył piętnaście lat temu, jest pierwszym w sprawie „Morderstwa Mieczysława Nesta”. Tak, morderstwa. Jeżeli bowiem w dalszym ciągu nie natrafi się na nić, która zaprowadzi przedstawicieli władz śledczych do miejsca, gdzie przebywa chłopiec, trzeba przyjąć drugą alternatywę. Innej bowiem nie może być: alternatywę, która mówi, że syn Natana Nesta mógł zostać zamordowany w tajemniczych okolicznościach.
Następuje moment najważniejszy. Zeznania ma złożyć Wiśniewska. Jest to w tej tragicznej historii świadek koronny, najważniejszy. Ona tylko najlepiej wie, jak potoczyły się losy dziecka. Ona kilkoma słowami może rozwikłać całą dramatyczną zagadkę.
Ale Wiśniewska dochodzi w swych zeznaniach tylko do jednego punktu…
– W maju, 1943 roku, zjawiła się w moim mieszkaniu kobieta, którą znałam jeszcze z czasów przedwojennych. Wiedziałam, że jest Żydówką. Powiedziała mi, że chce urodzić u mnie dziecko, że ukrywają się wraz z mężem kilkanaście kilometrów od Radomska. Wyraziłam zgodę. Po dwóch dniach Nestowa urodziła syna. Niedługo potem przybył Nest. Oświadczyli mi, że nie zależy im na dziecku, żebym zrobiła z nim co chcę. Im chodzi tylko o uratowanie własnego życia. Po kilku tygodniach powiedziałam jednej z kobiet, dostarczających mi żywność, że mam dziecko, które mogę dać na wychowanie. Po jakimś czasie kobieta ta, której nazwiska nie znam, zabrała chłopca, mówiąc, że zawiezie go do Warszawy. Jak mi potem oświadczyła, młody Nest zginął w czasie powstania. Mimo iż widywałam się z tą kobietą kilka razy, nie wiem jak się nazywa i skąd pochodzi…
A więc Wiśniewska jest już teraz po piętnastu latach zdecydowana. Nie powtarza już wersji o dziecku ukrytym w podradomszczańskiej wsi. Mówi tylko jedno: chłopiec zginął! Czy takie zeznanie jest wygodne? Tak. Można w ten sposób oddalić od siebie podejrzenia i moralną odpowiedzialność za losy żydowskiego dziecka. Moralną – bo o innej w tamtych warunkach nie mogło być mowy.
Postawmy pytanie, które zresztą nieodparcie się nasuwa: kto z tych trojga mówi prawdę a kto kłamie? Świadków nie ma. Są tylko dwie zainteresowane strony. Za prawdziwością jednak zeznań Nesta przemawia żelazna konsekwencja, z jaką powtarza on od piętnastu lat, niezmiennie, te same fakty, podczas gdy Wiśniewska zmienia wyjaśnienia. Ale te względy przemawiające za Nestem dla prawa są tylko domysłami. Prawo wymaga dowodów.

Zaczynają się żmudne poszukiwania. Trzeba znaleźć osoby, które mogą wnieść do sprawy jakieś zasadnicze momenty. Trzeba ustalić nazwisko kobiety, która zabrała dziecko od Wiśniewskiej. Trzeba sprawdzić, czy gdziekolwiek nie zameldowano chłopca o tym nazwisku i czy go ktoś nie adoptował. Ustalić ponad wszelką wątpliwość czy Nestowie rzeczywiście pozostawili dziecko u Wiśniewskiej. Ustalić, co mówiła Wiśniewska po wyzwoleniu: 1) że dziecko zmarło, 2) że dziecko oddała do Warszawy, 3) że dziecko znajduje się we wsi podradomszczańskiej. W tym czasie do akt wpięta zostaje notatka służbowa informująca, że prawdopodobnie małżeństwo K mieszkające w kolonii B. koło Radomska otrzymało od Wiśniewskiej chłopca. Tę wiadomość potwierdzać się wydaje fakt, że żona K., pod pozorem urodzenia dziecka, wyjeżdżała na jakiś czas do Warszawy(!) i przywiozła stamtąd chłopca. Jest wiadomość, że położna Wiśniewska utrzymuje z małżeństwem K. bardzo przyjazne stosunki. Jest wiadomość, że w czasie pobytu Nesta w Radomsku, wiosną 1959 r., zapanowało w domu małżeństwa K. poważne zaniepokojenie. Świadkowie potwierdzają, że żona K. nigdy nie urodziła żadnego dziecka. A więc wyjazd od Warszawy był fikcją. W jakim celu?!
Przybywa coraz więcej zeznań… WACŁAW W. – Małżeństwo K. nigdy nie mieli dzieci. Kilkanaście lat temu wzięli na wychowanie chłopca i dziewczynkę. Dziewczynkę kilka lat temu ktoś im odebrał…
JADWIGA M. – K. Oświadczyli, że wzięli na wychowanie dziecko, chłopczyka i sądownie go usynowili…
WŁADYSŁAW M. – Pod koniec 1944 roku małżeństwo K. wzięło dziecko na wychowanie.
I wreszcie wyjaśnia sama TERESA K. – W 1945 roku wzięliśmy dziecko ze żłobka w Piotrkowie. Nie mamy własnych dzieci. Postanowieniem Sądu w Piotrkowie, chłopiec otrzymał nasze nazwisko…

Nadchodzi nowa, sensacyjna wiadomość. Wynika z niej, że w roku 1943, w posesji nr 10 przy ulicy Przedborskiej, a więc w domu sąsiadującym z tym, w którym mieszkała Wiśniewska, odnaleziono w czasie remontu kuchennego pieca rozkładające się zwłoki noworodka chłopca. Śledztwo skręca w tym kierunku. Zeznaje znów wiele osób. Wreszcie po żmudnych dociekaniach i mrówczej pracy wywiadowców ustala się ponad wątpliwość, że wypadek miał miejsce w lutym 1943 roku, a więc na kilka tygodni przed urodzeniem się małego Nesta. Wyniki przesłuchań okazują się bez wartości.

Śledztwo w sprawie „Morderstwa Mieczysława Nesta” pozostawione zostaje bez dalszego biegu.

Wojna zabrała miliony istnień ludzkich. Ofiarami faszyzmu stawali się ludzie niezależnie od przekonań, wyznania, koloru skóry. Ale wojna nie tylko zabijała. To brzmi niesamowicie, ale często po stokroć gorszymi od śmierci, która wyrywała z grona żywych jednostki na zawsze, były tragedie, takie, jak Nestów. Tragedie przynoszące ból i rozpacz na całe lata, przynoszące rozpaczliwe wizje i domysły.
Wiśniewska nie poniosłaby żadnej odpowiedzialności nawet wtedy gdyby, ratując własne życie, zmuszona była pozbawić opieki pozostawione u niej dziecko i narazić je na śmierć. Groza okupacji nie uznawała żadnych praw. Łamała najwyższe nawet wartości ludzkie. I Wiśniewska i Nestowie zdawali sobie doskonale sprawę z tego, że los dziecka nie zależy tylko od nich. Zależał w dużej mierze od szczęścia. Od tego, czy uda się uchronić je przed okiem hitlerowców. Była to niejako… nie pisana umowa, tak charakterystyczna, częsta w owych czasach.

ALE WIŚNIEWSKA PONOSI ODPOWIEDZIALNOŚĆ! NIE PRZED PRAWEM. MORALNĄ. CZYŻ BOWIEM NATAN NEST, GDYBY DOWIEDZIAŁ SIĘ W ROKU 1945, OD WIŚNIEWSKIEJ, ŻE DZIECKA JEGO NIE UDAŁO SIĘ UCHRONIĆ, ŻE TRZEBA BYŁO NA SKUTEK OKOLICZNOŚCI PRZEKAZAĆ JE NATYCHMIAST W OBCE, PRZYPADKOWE RĘCE – MÓGŁBY MIEĆ PODSTAWY DO TAKICH STARAŃ?!

Załóżmy jednak, że Wiśniewska, dając dziecko jakimś znajomym ludziom, zamierzała świadomie ten fakt ukryć przed Nestem, nie przyznać się do niego nigdy. Również i wtedy przecież mogła powiedzieć, – nikt by temu nie zaprzeczył – że dziecko zaginęło. Ale Wiśniewska uczyniła Nesta, jego żonę na zawsze ludźmi nieszczęśliwymi. Zaszczepiła w ich dusze bolesną, targającą sumieniami wieczną nadzieję…

” … Udaliśmy się zaraz do pani Wiśniewskiej. Cieszyła się nami, że żyjemy, że przetrwaliśmy. Kiedy zapytaliśmy o dziecko, powiedziała nam, że żyje, że jest na wsi pod Radomskiem. – Ładny chłopczyk – mówiła – biega już, śmieje się, widziałam go dwa tygodnie temu. Przyjdźcie jutro, pójdziemy po dziecko… To były słowa, które nam zostały w uszach po dziś…”.

Tak mówił Nest piętnaście lat temu. Tak pisał nieustannie w listach. Tak powtarzał zeznając w 1959 roku. Te słowa Wiśniewskiej nie tylko przez całe lata były dlań udręką i… nadzieją, ale po piętnastu latach kazały mu przybyć zza Oceanu i miesiąc cały chodzić, szukać, pytać, prosić…

Piszący tę historię nie roszczą sobie żadnych praw do wydawania ostatecznych opinii. Przejrzeli tylko wiele dokumentów, przeprowadzili wiele rozmów. Wątpliwości jest w tej sprawie sporo. Jedną z nich, na przykład, nie wyjaśnioną, jest brak jakichkolwiek urzędowych zeznań, potwierdzonych dokumentami ze strony kierownictwa owego Domu Opieki w Piotrkowie z którego małżeństwo K. wzięli dziecko…
Prawo nie ma do Wiśniewskiej już teraz żadnych zastrzeżeń. Śledztwo zostało umorzone. Wiśniewska nie stanęła przed obliczem Sądu. Ale wobec wymowy tego dramatu, wobec nagromadzonych wydarzeń, jakie tworzą tę historię, Wiśniewska staje przed najwyższym z Sądów.

PRZED SĄDEM LUDZKIM SUMIEŃ…

Napisali:
ZYGMUNT DUDEK
JERZYKUBIAK

Tabliczka, którą udało mi się uratować z domu Nesta, który został wyburzony. O tych okolicznościach pisałem tutaj. Zdjęcie z września 2019 roku

904 razy oglądano od początku 1 razy oglądano dzisiaj